Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/32

Ta strona została przepisana.

Widział tylko Maryę samą, do niej i przez nią przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.
Ona, nie domyślając się nagle zbudzonej namiętności, patrzała na szwagra jasnym, spokojnym wzrokiem, siedząc naprzeciw niego, z łokciem opartym na stole, a twarzą na dłoni. W oczach jej widać było znużenie głos przycichał, zwiększała się bladość twarzy, co się zdawała alabastrową. Nie przywykła czuwać i rozmawiać tak długo, czuła się zmęczoną i wyczerpaną, lecz Stefan zdawała się nie domyślać niestosowności przedłużającej się wizyty i dopiero wysączywszy do dna małą kryształową amforę, powstał z miejsac.
— Późno, — rzekł, patrząc na młodą kobietę, — zmęczona jesteś?
— Nie odrzekła uprzejmie, chociaż podbite, i błyszczące jej oczy świadczyły o zmęczeniu i o gorączce.
— Dobranoc, Maryo! Żegnaj!
Ujął jej rękę, przytrzymał w swych dłoniach, nie odchodził. Czegóż czekał? Marya, w oczach jego podobnych do oczu brata, spostrzegła tę samą iskrę, która się zapalała w źrenicach nieboszczyka, w chwilach wylania i tkliwości.
— Dobranoc — odrzekła stłumionym głosem. Doprowadziła szwagra do pzredpokoju, do drzwi. Tu Stefan przystanął raz jeszcze i w srebrnem świetle miesiąca dłoń jej ujmując i patrząc ciągle na nią, powtórzył:
— Dobranoc Maryo!
I nie tylko już w spojrzeniu Stefana, lecz w głosie jego, w ciepłym i silnym uścisku dłoni, było coś,