Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/36

Ta strona została przepisana.

— Kto wie, może przed śmiercią chce widzieć bratowę dla testamentu i wymożenia czegoś na tym przeklętym sknerze, don Piane, — myślała.
Uspokojona tą myślą, zaczęła rozbijać jajka i trzeć żółtka z cukrem, a tymczasem kawa spływała ciężkiekiemi kroplami ze zwierzchniego imbryczka w niższy, i kożuszki rumieniły się na mleku.
W tej właśnie chwili, do kuchni weszła Marya i kot począł się do niej łasić, miaucząc.
— Pocożeś wstała, podałabym do łóżka, — upominała córkę donna Maurycya.
— Późno już; zresztą zdawało mi się, że mię tu wołano? Kto tu był?
Donna Maurycya, nie odpowiadając na pytanie, podała córce filiżankę z gorącą kawą.
— Kto tu był, — powtórzyła pytanie donna Marya, a kot tymczasem usiadł na jej kolanach, strzygąc długimi i twardymi jak struny wąsami.
— Zleź z kolan, Mimi, — pogroziła mu starsza pani, — nikt nie był, przychodziła tylko ta głupia Serafina.
— Serafina?
— A tak. Szwagier twój musiał się wczoraj wieczorem, wychodząc stąd, przeziębić. Miał gorączkę noc całą. Słaby, lub też dokazywał dużo, że pił za wiele, — pomyślała Marya, czując coś na kształt wyrzutu i rumieniąc się cała, pod wpływem zapewne rozgrzewającej kawy. Głośno zaś spytała:
— Cóżby mógł dokazywać?