Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/40

Ta strona została przepisana.

Pokoój był uporządkowany, gdy na progu przyległego saloniku pokazała się rumiana dziewka.
— Co tam? — spytała krzykliwie.
Marya przyzwała ją skinieniem ręki, Serafina hałaśliwie przeszła przez pokój i Stefan, któremu sen kleił już powieki, ocknął się nagle.
— Pójdź do donny Maurycyi, — rozkazał i poproś, by nie czekała dziś powrotu donny Maryi.
Serafina wpatrzyła się w panicza z najwyższem zdumieniem, lecz ten zmierzył ją tylko pogardliwym wzrokiem, drzwi jej wskazując.
— A co więcej pan rozkaże — spytała wyzywająco.
— Idź i spełń, co ci rozkazano, — rzekł twardo.
Serafina zawróciła się, szeleszcząc spódnicami. Donna Marya wyszła za nią do saloniku.
— Chodź i mów ciszej, — upomniała służącę. — Powiedz mojej matce, by mi przysłała, przez ciebie bluzę i zaczętą robotę.
— Niech ją dyabli wezmą, — myślała Serafina, hałaśliwie zbiegając ze schodów. — Czy nie zamierza czasem zamieszkać u nas? — Zszedłszy, podzieliła się domysłami swemi z don Piane, który, po śniadaniu, odczytywał anonsy na ostatniej stronnicy, onegdajszego miejscowego dziennika.
— Co powiesz na to, Speranza? — mówił do mniejszej kotki, wysłuchawszy relacyi Serafiny.
— Co powiesz na to? Speranza odpowiadała miauczeniem, z czego don