— Czemuby nie wrócił? Płacę mu przecie nie dla pięknych jego oczu. Płacę za recepty.
— Trzeba, by don Stene miał posiłek nawet po przebudzeniu... Nie bójcie się. To przejdzie. A wyście już jedli śniadanie?
— A! — machnął ręką — ot, taka filiżaneczka kawy i sucharków parę i tyle.
Marya powstała z miejsca, myśląc, że ten jej teść nie jest znów tak straszny, jak się jej zdaleka zdawał. Starzec zdziecinniały. Egoizm wrodzony wzmógł się z wiekiem i z osłabieniem władz duchowych i cielesnych. Zrozumiała, że pozyskać go łatwo, dogadzając mu.
— Czy Serafina poszła do nas? Posłałam ją, — spytała.
— Poszła.
Rozmowa prowadzona przyciszonym głosem rwała się. Coś się ocierało o drzwi. Don Piane nadstawił ucha.
— To pewnie Speranza, — uśmiechnął się z zadowolenia.
— Marya, sądząc, że mowa o jakiejś, do pokoju nie ośmielającej się wejść osobie, otwarła drzwi i jakież było jej zdziwienie, gdy ujrzała kota.
— A co, zgadłem, — uśmiechnął się don Piane. — Wiedźma ta znajdzie mię wszędzie. Domyślna bestya! Czy lubisz, Maryo, koty? — spytał po chwili ciekawie.
— Bardzo! Mam w domu kotka, ot taki malusi, cały szary, a oczy ma... o! zupełnie takie jak Speranza.
Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/45
Ta strona została przepisana.