Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/46

Ta strona została przepisana.

Ogromne, zielonkawe, — opowiadała młoda kobieta, i gładząc główkę kotki, dodała:
— Śliczny kotek, śliczny!
Don Piane uśmiechał się. Jak na teraz, był przejednany.
Wtem wróciła Serafina, niosąc bluzę i robotę Maryi. Zdziwiła się nie mało, spostrzegłszy porozumienie i dobrą harmonię pomiędzy „starym“ a „nową panią“, jak z przekąsem nazwała Maryę.
— Co ci mówiła moja matka? — pytała Marya, rozwijając bluzę.
— Nic mi nie mówiła, — odparła hardo i głośno służąca.
— Ciszej, mówiłam ci już, byś mówiła i chodziła cicho, — zauważyła Marya, a zwracając się do don Piane, dodała:
— Powiedzcie to jej! Zbudzi don Stene! O! zbudziła.
— Boże! — zawołał przerażony starzec. Nienawidził w tej chwili Serafiny. — Precz stąd żmijo! — krzyknął na nią.
Marya tymczasem podeszła do chorego, który ją pytał słabym, głosem i z pewnym niepokojem:
— Co tam? co zaszło?
— Nic ważnego. Ojciec twój przyszedł i czekał na twe przebudzenie. Jak się czujesz?
— Nieźle. — Chory uśmiechnął się.
Don Piane podniósł się ciężko z miejsca, opierając się o poręcz fotelu. Drobnemi, chwiejnemi krokami zbli-