Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/48

Ta strona została przepisana.

— Jak chcesz, — odrzekł.
Wyszła z saloniku i wołała służącej, lecz że nitk nie przychodził, zdecydowała się zejść sama ze schodów i rozejrzeć się w nieznanem sobie, obcem, wrogiem otoczeniu...
Stefan słuchał melodyjnego głosu, podniesionego daremne przyzywaniem Serafiny. Słuchał i przypomniał sobie po co właściwie wezwał Maryę.
Echa melodyjnego jej głosu, rozlegającego się po pustych schodach i pokojach, było mu odpowiedzią na to pytanie. Teraz szczerym był sam z sobą i przyznać musiał, że oszukiwał siebie i innych, twierdząc, że wezwał Maryę po to tylko, by doglądała go w chorobie.
Zaczerwienił się, czując, że mu płoną powieki i uszy, a jednocześnie dłonie mu zwilgotniały i wiedział, wiedział doskonale, że jeśli przyzwał Maryę, to po to, by słyszeć głos jej dźwięczny, w pustych, zaniedbanych komnatach swego domu. Obecność jej ożywiła je, rozświeciła.
— Ojcze! — ozwał się po chwili chrapliwym swym głosem, spoglądając na starego z pod przymkniętych powiek, — co myślisz o niej?
— Zróbże mi przyjemność, zostań tu z nią i ze mną obiadować.
Don Piane przypomniał sobie psy swe i koty, zawahał się w wyborze kompanii... chyba przyzwanoby faworytów? Przystał na żądanie syna, lecz torując dro-