Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/50

Ta strona została przepisana.

P obiedzie Marya namówiła don Piane, by spoczął na otomanie.
— Jakże ci teraz? pytała troskliwie Stefana.
— Lepiej... o! lepiej!
Druga służąca, która usługiwała do stołu, kobieta starsza, z twarzą bladą, obwisłą, dziobatą po ospie, z oczami kosemi, co się rozbiegały gdy je zatrzymać na kimś lub na czemś chciała, zbierała ze stołu, nogą odpychając koty, co się myły, łapkami po obu stronach pyszczka.
Hortensyo! ozwał się gniewnie don Piane, spoczywający na otomanie.“ Nie stukaj no tak. Naucz się ruszać i mówić ciszej.
— Sam byś się oduczył gderania, mruknęła pod nosem, lecz posłuszniejsza od Serafiny, cicho zamknęła drzwi za sobą, wynosząc talerze i półmiski.
Marya przymknęła też drzwi od balkonu, spuściła pół żaluzye i spytała Stefana.
— Chciałbyś może czytać?
Stefan przeczytał był w przeddzień wszystkie dzienniki i tygodniki, nowe nadejść miały dopiero pod wieczór. Chciałby... ująć jej delikatne dłonie i tulić je do ust i czoła, wzrok zatapiać w jej wzroku, by wyczytać wszystkie tajemnice, policzyć wszystkie skarby jej serca... to by uspoiło jego nerwy, rozproszyło resztki gorączki... a żądanie to było tak gwałtowne, że już wyciągał dłoń ku spoczywającej na jego poduszkach dłoni Maryi, lecz się powstrzymal. A jeśli się obrazi, odejdzie, nie wróci? Przymknął oczy, walcząc z pokusą.