Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/53

Ta strona została przepisana.

kija, ziemię i zaczął, ni stąd ni z owąd kląć szklarki, motyle, ćmy świata całego.
Wróciwszy do domu, Marya smutną była i przybitą, jak wilią wieczorem.
Stefan czuł znów dreszcze, męczyła go powracająca gorączka, a widząc Maryę w blaskach bladego zachodu, tak smętną i przybitą, doznał niewysłowionej przykrości.
Nadszedł lekarz, człek stary lecz silny, czerwony krępy, który niczyjej i żadnej choroby nie uważał za niebezpieczną. Przyszło kilku znajomych odwiedzić chorego, lecz Stefan był milczący, zachmurzony, niespokojny. Marya była znów sztywną i surową, don Piane mruczał zdrowaśki i litanie.
Po krótkich i milczących odwiedzinach, goście się rozeszli i w pokoju chorego, rozświeconym jeszcze ostatniemi brzaskami zachodu, zapanowała zupełna cisza...
Zawcześnie było jeszcze na zapalanie światła, lecz mroki zalegały kąty komnaty, padając na łóżko, na którem już jęczał w gorączce Stefan. W miarę zwiększania się zmroku, twarz chorego ciemniała przykryta padającym na nią cieniem, a choremu się zdawało, że pałająca jego głowa rośnie, olbrzymieje. Ból mu ją rozpierał, rozchodząc się po wszystkich członkach, łamiąc kości, dotkliwy w każdym muskule, tępy, nieustanny.
Od czasu do czasu przesuwał dłoń po czole, jak gdyby chciał strącić gniotący go ciężar, lub otwierał