Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/58

Ta strona została przepisana.

śliwie tym razem, wyskrobał się, nie ma co mówić,, lecz... zwróć uwagę pani na porę roku. Rozpoczynają się chłody... Ś-ty Marcin za pasem... Czy mię rozumiesz, donna Maryo?
— Rozumiem, — odrzekła kobieta, starając się połapać z myślami.
— Ha! polecam go więc twej pieczy, donna Maryo! Niech się stosuje do przepisów moich, a wszystko dobrze pójdzie.
Marya tegoż samego dnia, rozmowę swą z lekarzem powtórzyła Stefanowi, który zasiadł do pisania listów w swym pokoju.
Schudł był strasznie, oczy mu zapadły, podbite aż na skronie zachodzącymi sińcami. Ręka, trzymająca pióro, drżała a trupi jego wygląd budził w Maryi wstręt, który z trudnością pokonać mogła. Zdjęła ją jednak litość na widok tych rąk drżących, przezroczystych niemal, niezdolnych utrzymać lekkiego pióra.
— Dość pisania! — upominała go łagodnie, — męczysz się nadto, a interesanci wiedzą przecie jak ciężko chorowałeś. Poczekają. Spocznij.
Przestał pisać, gryząc w milczeniu obsadkę od pióra.
— Zostaw to, — namawiała go łagodnie, odsuwając papier i kałamarz.
Nie zaprzeczał, nie czynił najlżejszego poruszenia, wsparł tylko na dłoni chylące się czoło. Wyjęła mu z ręki pióro i cały przybór do pisania wyniosła do salonu, stawiając natomiast przed chorym pudełko z proszkami, szklankę wody i srebrną łyżkę.