Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/59

Ta strona została przepisana.

Stefan skrzywił się niechętnie. Chcąc odwrócić jego uwagę i zająć go, poczęła:
— Mam ci coś do powiedzenia, słuchaj.
Iskra życia ożywiła mu spojrzenie, którego nie odrywał od rąk jej przyprawiających mu lekarstwo.
Opowiadała mu zajście z Serafiną i ukradzionym serem, jednocześnie maczała w wodzie opłatek, rozkładała go na swej białej dłoni, wsypała chinę, a zwijając starannie brzegi przemokłego opłatka, podała go na łyżce srebrnej.
Zarumienił się, słuchając o nadużyciach służącej, i ani się spostrzegł, jak przełknął proszek, zapijając dwoma pełnemi łykami wody.
— Wnoszę, — mówiła Marya, sprzątając pudełko z lekarstwem, wodę i łyżkę, — że nawet twój ojciec nie zezwoliłby na podobne, nadużycia.
— O! ojciec mój! ojciec! — westchnął Stefan i zamilkł.
Po chwili namówiła go zejść do ogrodu. Popołudnie pogodne było, ciepłe. W sali jadalnej siedział don Piane, z gazetą w ręku, i obu kotami na kolanach.
W kąpiącym się w słonecznych promieniach ogrodzie, kędy kury i ptactwo domowe wygnane na folwarczny dziedziniec, przez Maryę nie miało już wstępu. Świeżo było i pogodnie.
Don Piane chciał towarzyszyć synowi i upierał się iść pod wierzby.
I znów się Maryi przypomniały wiersze męża, imię jej kwieciem wypisane na przezroczu wody... Don Pia-