Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/61

Ta strona została przepisana.

koło jedenastej gdy don Piane, odczytał na ostatecznej ostatniej stronnicy dziennika, ostatnie ogłoszenia.
— Idziemy, czy nie idziemy popołudniu, na przechadzkę?
— Gdzie? — spytała Marya.
— Wszak ci już mówiłem Maryo, ty, ojciec i ja, pójdziemy razem zwiedzić winnice.
— Jakto i ja? — spytała.
— Naturalnie, któżby inny miał nam towarzyszyć.
Don Piane na tę chwilę był w dobrem usposobieniu, przystał chętnie na propozycyę syna.
Po obiedzie Marya udała się do rodzinnego gniazzda, by zasięgnąć rady swych rodziców. Donna Maurycya zdziwiła się uczynioną córce propozycyą, lecz, lubiąca się we wszystkie sprawy mieszać Larenta, zabrała glos decydujący.
— Czemuby nasza panienka nie miała im towarzyszyć. Niech Serafina pęknie ze złości. Zresztą przechadzka wyjdzie na zdrowie.
— Komu? Serafinie?
— A! nie! Panience, donna Maryo!
Marya wahała się jeszcze, lecz wracając do domu teścia i szwagra, zastała obu gotowych do wyjścia, na nią tylko czekali. I tak, po raz pierwszy, ku niemałemu zdziwieniu sąsiadów, cała rodzina Arca, ukazała się razem na głównej ulicy wioski.
— Trzy rudery, zapowiedź blizkiej i niechybnej