Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/66

Ta strona została przepisana.

wtóre, co powiedzą sługi... gotowe pomyśleć, żeśmy się na przechadzce posprzeczali.
Marya stała zamyślona, wahając się. Po chwili zwróciła się do teścia.
— A wy... co na to?
— Ja? Mnie co do tego? chcesz, idź z nami, nie chcesz, pozostań tu.
— Bardzoście się zmęczyli?
— Wcale nie, — odparł, prostując się.
— Oho! — uśmiechnął się Stefan, — ojciec ledwie się na nogach trzyma.
Maryi mignęła myśl śmiała. Wzniósłszy oczy, spostrzegła, że ją wyprzedził Stefan.
— Wejdziem na chwilę do ciebie, — mówił, — ojciec odpocznie, a my zdecydujemy czy wrócisz dziś do nas, chociażby tylko na wieczerzę. Pójdźmy ojcze! Oprzyj się na mem ramieniu.
Ujął ojca pod ramię, lecz don Piane, czerwieniąc się cały i irytując, opierał mu.
— Po co? po co? wcale wchodzić niechcę... zmęczony nie jestem... pójdę do siebie, prosto, do własnego domu...
— Ależ ojcze! — perswadował mu Stefan, — od — poczniemy... chwilę tylko... odpoczniemy.
Upierającego się pociągał za sobą.
Marya szła za nimi zmieszana, lecz uszczęśliwiona takim obrotem rzeczy. Stefan otworzył drzwi do przedpokoju i wciągając niemal ojca, przypominał sobie, jak