Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/73

Ta strona została przepisana.

szcie uśmiech na ustach donny Maurycyi. Stefan trafił w słabą jej żyłkę, tak jak Marya, schlebiając fantazyom don Pana. Następstwem wszystkich tych manewrów Stefana, było, że pogodził don Piana z donną Maurycyą, a Marya nie mogła odrzucić zaproszeń teścia i udała się z nim i ze Stefanem do casa d’Arca.
Po wieczerzy, młody człowiek wzniósł wzrok na bratowę i zauważył około ust jej, znany sobie wyraz smutku i surowości. Zdawała się przytem bardzo zmęczoną. Przeląkł się. Jakże umiała panować nad sobą! Wszak przez dzień cały zdawała się wesołą i swobodną.
Spojrzał na zegar. Wskazówki zbliżały się do dziewiątej.
— Mam jeszcze kwadrans czasu, — myślał, — o dziewiątej...
Włożył zegarek do kieszonki kamizelki i przypatrując się Maryi baczniej, dostrzegł zmarszczkę na jej czole. Dreszcz go przebiegł. Niepokój szarpnął mu serce. Wstał z miejsca.
— Chodź-że ze mną do mego saloniku, — przemówił szybko, bojąc się odmowy, — mam ci coś powiedzieć.
Wróciwszy do zajmowanych przez się pokojów, w oczekiwaniu Maryi, wyszedł na balkon z papierosem w ustach. Noc była świeża i jasna. Sklepienie nieba szaro przeźroczyste, bielało u skraju horyzontu.
Na południowej stronie droga mleczna zdawała się pasemem, światłem podszytych obłoków. Dalej gwiazdy mrugały złote na głębi szafirów nocnych. Nie było