Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/78

Ta strona została przepisana.

ścia, spokojnej dla cię przyszłości. Nie mam-że racyi? Nie uwłaczam jego pamięci, owszem, czczę ją, gdy mówię ci i na wszystko, co ci drogie, zaklinam: Maryo! takeś młoda, zapomnisz, pocieszysz się z czasem, pokochasz... czemużbyś mnie, brata Karola, pokochać nie miała? Cóż ci powiedzieć jeszcze mogę?
— Nie mówmy o tem, — powtórzyła Marya i powstając z miejsca, spytała. — Miałżebyś mi jeszcze co do powiedzenia?
Czy miał jej jeszcze co do powiedzenia? Zapatrzył się w nią. Nigdy jeszcze nie wydała mu się tak piękną i szlachetną. Chciałby przed nią swe serce otworzyć do głębi, wypowiedzieć trawiące go pragnienie, chciał mieć białe jej delikatne ręce w swych dłoniach, usta przy ustach, ale i duszy jej, całej jej duszy pragnął. Chciałby to jej wyrazić bez słów, tuląc ją do serca, tam pod białawym szlakiem drogi mlecznej, wobec gwiazd złotych, mrugających na bezdennych szafirach nieboskłonów..
Lecz wymykała mu się, oddalała od niego, pomiędzy nimi stawało widmo zmarłego, serce mroziło obojgu i kobieta, wzdrygnęłaby się nieodwołalnym wstrętem, jeśliby dziś ten, żyjący, tknąć ją śmiał końcem palca! Wiedział to dobrze Stefan, pozostał też milczący i nieruchomy.
— Ponieważ zwolniłeś mię od odpowiedzi — mówiła Marya, — odchodzę. Połóż się też i spocznij, czuwannie zaszkodzić ci może. Dobrej nocy.
— Odchodziła. Stefan pozostał na miejscu, jak stał,