Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/87

Ta strona została przepisana.

bem. Zamknięta, po za murami pustelni swej, Sylwestra mogła się wówczas uważać za odciętą od świata całego, w jakimś zapomnianym śród górskich samotności, starodawnym klasztorze.
Dwa razy dziennie młoda i dziwaczna zakonnica, podlegająca regule własnej woli, z koła, umieszczonego w murze, a sąsiadującego z jadalnią rodzicielskiego domu, dostawała jadło zawsze obfite, kawę, bieliznę, słowem wszystko, czego potrzebować mogła. Nie było innnej komunikacyi z rodziną, chyba, w wypadku choroby, miała uderzyć w dzwonek, umieszczony w jej izdebce i otworzyć jednocześnie przy kole umieszczoną kratę, którą przekraczał sam spowiednik Sylwestry, stary kapłan.
Dla otrzymania z Rzymu pozwolenia na zaprowadzenie tej pustelni, dość pospolitej zresztą w Sardynii, ojciec Sylwestry nie mate czynił zabiegi, poruszając osoby wpływowe w wysokich kościelnych sferach.
Sylwestra ucięła sobie włosy i przywdziała suknię zakonną, nie pozbawioną wszelako pewnej wytworności. Dzień jej schodził na modlitwie i szyciu dla biednych.
U okien dziwnego tego klasztoru, wychodzących na zamknięty wysokim murem opasany dziedzińczyk, nie brakowało krat żelaznych. Sylwestra przesiadywała w celce parterowej, gdzie sypiała i pracowała. Stało tu wązkie, klasztorne łóżko, stołek prosty, krzeseł parę, kosz do roboty, kominek kamienny. Podłogę zaścielały maty czerwone z żółtem, na które o po-