Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/89

Ta strona została przepisana.

Na posadzkę marmurową, mozajkową padało światło drżące, w kryształowej lampie, pełzało po ścianach, zalewając strop światłem czerwonem, niepewnem, mistycznem, rozgorzałem od obić pensowych, od ozdób złotych, i srebrnych, zdającem się odbłyskiem dalekich pożarów, łuną mistycznych ogni, zapalających się w sercu z krwawnika, śród niepokalanej bieli sarkofagu. Światło to spływało z lampy, ze ścian i stropu, z witraży, do klejnotów podobnych, wprawionych w półkoliste, wysoko nad ołtarzem wprawione okno.
W tych brzaskach mistycznych, purpurowych w słońcu południa, gasnących o zmroku w coraz to dłuższych i głębszych cieniach, arabeski, po ścianach, mieniły się księżycowym blaskiem, wijąc dokoła obrazów olejnych, rozwieszonych na jedwabnych, pensowych sznurach.
Obrazy te, w sczerniałych już ramach, należały do cennych, rodzinnych pamiątek. Dwa malowane w światło-cienie, z czasem nabrały żółtawej patyny, połupiły się tu i owdzie. Jeden był kopią z Guercino’a i przedstawiał ukoronowanego Chrystusa, którego bladej i młodej twarzy, zroszonej kroplami krwi, krótka i kędzierzawa, ruda broda, użyczała pewnego wdzięku. Drugi, lepiej zachowany, cenne dzieło sztuki, z którem znów Stefan rozstawał się z trudnością, wedle, przechowanej w rodzinie tradycyi, był pendzla samego mistrza Carpacio. W każdym, razie należał bezwątpienia do jego szkoły, pzrypominając żywo Sen św. Urszuli.
Obraz ten, będący własnością rodziny Arca, szeroki