Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/92

Ta strona została przepisana.

się niżej białawy lub ołowiany, a nawet w kapliczce gasły zwykłe blaski i panował chłód przejmujący. Wówczas dusza Sylwestry zdawała się stygnąć, spowita w śnieżne całuny apatyi. W celi ogień na kominku płonął dniem i nocą, ciepło było, cicho i tylko wiatr kołatał o mury pustelni, jęcząc i wyjąć, opowiadał straszne, tajemnicze rzeczy.
Kołatał o mur pustelni, wstrząsał dobrowolnej klauzury dachem i wył, i jęczał:
„Sylwestro! Sylwestro! Miałażbyś zapomnieć o wszystkiem... o wszystkiem! Cóż ci uśpiło myśli, serce, co ci zamyka oczy?“
Śnieg zaprószył wzgórza, zebrano oliwki, z liścia odarte czernieją krzaki, cierniem się jeżą żywe płoty; poszarzało tniebo i na bladem jego tle, przeciągają czarne chmury i idą bez spoczynku i wytchnenia. Wiesz-że kim jestem? Czyś i mnie zapomniała? Pamiętam cię, pamiętam dobrze, na tle gór samotnych i dziś na skrzydłach wiatru co mną wstrząsał gwałtownie, studząc na zsiniałych wargach dopiero co zamienione z tobą pocałunki, szlę ci mego głosu, mych nawoływań echa. Mogłaś-że o mnie zapomnieć, Sylwestro! złotowłosa Sylwestro! Mogłaś-że zapomnieć o mnie, w niczem nie zmąconej ciszy twej klasztornej celi, gdy ja w rozgwarze życia, ludzi, przyrody, w mych losów burzy, pomnę cię tak żywo...“
„Spiszże czy czuwasz, o Sylwestro Arca! Kto zmierzy głębie twej duszy, której wzruszyć nie potrafi głos mój, dolatujący cię na wichru skrzydłach? Kto zmierzy