Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/97

Ta strona została przepisana.

mienia, zmierzch zapad!. Powstała z klęczek, a czując się zmęczoną, oparła się dłonią o klęcznik. Teraz lżej jej było. Uspokoiła się, wzniosła oczy w górę i zdawało się jej, że Serce Maryi, oświecone lampą kryształową, przemawia do niej, upomina ją.
— Co byś znalazła w tym świecie, do którego pragnęłabyś wrócić? — mówił glos wewnętrzny, głos z góry. — Cóżeś tam godnego żalu zostawiła? Odumarła cię miłość, — dom rodzicielski osierociał, blizka śmierć starego ojca, narzuciłaby ci barbarzyńską, lokalną żałobę; doświadczyłabyś obojętności, może nienawiści brata, który powrotu twego nie pragnie; naraziłabyś się na wzgardę sąsiadom. Życie krótkie a świat padołem płaczu.
Obiegły ją wspomnienia przeszłości, tak bolesne i gorzkie, że uwierzyła we wszystko, co mówił głos jej wewnętrzny. Jeśli opromieniona miłością przeszłość gorzka była, czegóż mogła spodziewać się od pozbawionej nadziei przyszłości?
Uczuła się wzmocniona przeciw pokusom i grzesznym tęsknotom, pogoda zapanowała niepodzielnie w jej duszy. Przeszła za ołtarz i wyniosła amforę z żółtą oliwą, której dolały do lampy. Podsycony płomień oświecił jej ładną twarz, pochyloną nad lampą, twarz młodą, o dziecięcym niemal wyglądzie, delikatnych, o krąglych policzkach, ponsowych pełnych wargach, gęstych brwiach i długich kasztanowatych rzęsach. Drobną była, szczupłą i wysmukłą, szyję miała długą, pier-