Strona:Gustaw Daniłowski - Dwa głosy.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.
106
GUSTAW DANIŁOWSKI

się pod ziemię i jednocześnie czułem, że jeśli zrobię mu awanturę, ośmieszę się do reszty.
Chcąc ukryć pomieszanie, rumieniec, który mi palił twarz i łzy bezsilnej wściekłości, usiadłem na ławeczce i począłem wiercić trzonkiem młotka dziurę w piasku, z taką rozpaczą, jakbym kopał swojemu szczęściu bezdenny grób.
W takich to chwilach ostatecznego pognębienia otrzymywałem zwykle od panny Izy kroplę ożywczego balsamu.
Jakoż i tym razem odgadłem przez trwożliwy zamęt wszystkich instynktów, że stanęła koło mnie. Nie śmiałem podnieść wzroku i z pochyloną głową, bez