Ta strona została uwierzytelniona.
120
GUSTAW DANIŁOWSKI
przymiliła się rozkosznie panna Iza.
— No, ciebie przecież nikt nie weźmie...
— Jabym tam wziął — mruknął dostatecznie głośno Jerzyk.
Starsze panie uśmiechnęły się pobłażliwie; pannie Izie zadrgały kąciki ust; zmieszała się trochę, ale wyraźnie była rada.
— No, a teraz — obrzuciwszy ją wymownem spojrzeniem ciągnął Jerzyk — skoro niebezpieczeństwo porwania Stasia minęło, do roboty, bo coś na deszcz zakrawa i późno. Trubadurze, twoja kolej — zaczynaj!
Wziąłem niechętnie młotek, zły na wszystkich, a najwięcej na siebie. Nurtowała mnie zazdrość. Dlaczego — myślałem — nie