Strona:Gustaw Daniłowski - Dwa głosy.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.
122
GUSTAW DANIŁOWSKI

— No dalej, masz jeszcze jedno coup — dodał drwiąco.
— Idź do djabła! — burknąłem brutalnie.
— Więc nie grasz?
— Nie!
— Czyli się poddajesz. Maniu! górą nasi!
— Dlaczego pan nie chce grać? — usłyszałem miękki głos panny Izy.
— Bo... bo... — jąkałem się — i tak zaraz deszcz będzie...
Jakoż rzeczywiście za rzeką z mgły lasu jak lewiatan wynurzało się bure, sfałdowane cielsko strzępiastej chmury. Jedna odnoga, jak bezkształtna łapa polipa, wsysała w swój cień blady, stojący nizko, promienny krąg słońca, druga wlokła się