Ta strona została uwierzytelniona.
124
GUSTAW DANIŁOWSKI
— Prawdopodobnie burza — odparł, całując ją w rękę Jerzy. — Do widzenia, a jutro...
Resztę słów zgłuszył nowy napad gwałtownego wichru, tak potężny, żeśmy się wszyscy cofnęli. Robiło się coraz ciemniej. Chmura posuwała się szybko wzdłuż rzeki. Coś się kotłowało z groźnym pomrukiem w jej wnętrzach, a za nią słał się szary dym. W miedzianem jej jądrze migotały blade ognie, niby stalowe połyski zmagających się w ciemności orężnych rycerzy.
Przetoczył się z przeciągłym turkotem pierwszy daleki grom.
Ciotka poczęła się żegnać nerwowo, powtarzając:
— Jezus Marya, Józefie święty...
— Proszę do nas, do nas! —