Strona:Gustaw Daniłowski - Dwa głosy.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.
134
GUSTAW DANIŁOWSKI

trwożne i tak subtelne, jak pocałunki motyle, ale przy każdem serce moje płoszyło się coraz mocniej, niby łowiony ptak, aż roztrzepotało się do utraty sił; poczem, wyczerpane, zamarło w kojącem rozemdleniu wszystkich władz ducha.
— Ile pan ma bramek? — usłyszałem, jak przez ścianę.
— Siedm — odparłem z pewnym wysiłkiem.
— A ja trzy — więc dobrze!
Złożyliśmy wszystko na ganku i staliśmy długo, nie mówiąc nic. Wpatrywałem się w nią, jak w kolumnę zwartego mroku, w piersi mej otwierały się coraz liczniejsze łkające zdroje rzewnej tęsknoty.
— Zdaje się znów błyska...