Ta strona została uwierzytelniona.
140
GUSTAW DANIŁOWSKI
i głęboko, przyczem twarz jej łagodniała stopniowo, aż półotwarte wargi stuliły się w przelotnym uśmiechu. Wyprostowała się, odwróciła się do mnie profilem, owinęła się w szal i zwolna znikła za węgłem domu.
Wkrótce skrzypnęły drzwi.
Stałem jak zamagnetyzowany, nogi uginały się pode mną, wstrząsały mną raz po raz febryczne dreszcze i musiałem zaciskać zęby, by powstrzymać latającą szczękę.
Nie byłem przerażony swojem zuchwalstwem, raczej zdziwiony, wzburzony i wyczerpany zarazem; oprócz tego, przez wszystko przesączał się żałosny smutek i nieśmiałe zawstydzenie. Jakby chcąc się ukryć przed światłem, pada-