Strona:Gustaw Daniłowski - Dwa głosy.djvu/216

Ta strona została uwierzytelniona.
206
GUSTAW DANIŁOWSKI

właśnie zjawiały się z tobołkami pod pachą dozgonne towarzyszki dawnych trosk i mozołów, przedwcześnie zwiędłe baby, o wytartych oczach, twarzach i salopach, grubych, kostropatych dłoniach, stworzonych raczej do prania, nie zaś pieszczoty; prócz nich przychodziły jakieś kumy-koczkodany w potwornych czepcach, niby monstrualne, rozlane ropuchy, owinięte w kraciaste płachty; dalej przewalały się w ubrankach na wyrost zasmarkane Ignasie, Walki i Zośki z gapiowatemi minami, różne »oćcy«, »wuje«, »brachy« w długich, śmierdzących butach i zawadyackich kaszkietach z butelkami i paczkami machorki w kieszeniach.
Wszystko to od rana do zmroku