Strona:Gustaw Daniłowski - Dwa głosy.djvu/226

Ta strona została uwierzytelniona.
216
GUSTAW DANIŁOWSKI

W zgorzelinach trawionego gorączką mózgu zrywały się co pewien czas poszarpane szczątki niewyraźnych myśli i ułamkowych obrazów, niby chmury skier i popiołów nad świeżem zgliszczem. Chwilami przysłaniał wszystko siny tuman gryzącego dymu. Wówczas zdawało mu się, że lada moment zmorzy go sen, i doznawał pilnej potrzeby jakiegoś wypoczynku.
Jakoż omdlał istotnie.
Ocknął się, wyczerpany do cna i strasznie osłabiony, ale stan ten po uprzedniem napięciu całej istoty sprawiał mu niemal przyjemność.
Dźwignął ociężałe powieki.
Było ciemno; wszyscy chorzy już spali, czuwały zato ich cho-