Strona:Gustaw Daniłowski - Dwa głosy.djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.
217
PAN JABOT

roby, wyrywając z głębi drzemiących ciał to jęk, to chrapliwe westchnienie, gwałtowny odruch, to znów zgrzytający, drewniany bełkot poskracanych wyrazów lub nieludzki krzyk, jakby nie z piersi, lecz z dna wnętrzności gwałtem wydarty.
Rogi sali tonęły w pomroce, przez co wydawała się większą, przybierając rozwiewne kształty przepaścistej groty.
Długie szeregi łóżek wyglądały jak szczelne aleje wyniosłych grobowców, idących w nicość i mrok.
Regularne plamy okien od strony ulicy sprawiały wrażenie ogromnych zaklęsłych źrenic potwora, zgaszonych i wystygłych; zato pozostawione otworem okna