Strona:Gustaw Daniłowski - Dwa głosy.djvu/232

Ta strona została uwierzytelniona.
222
GUSTAW DANIŁOWSKI

Tymczasem z najczarniejszego kąta sali pomału wyłaniał się właśnie przyczajony tam oddawna, posępny, groźny, bezkształtny cień.
Chmurzył się, gęstniał i rósł, jakby rozpłużając się, w stronę Jabota.
Rozległ się nieuchwytny dla zwykłego ucha szmer, coś — niby czołganie się ślizkiej, galaretowatej masy, przelewanie się grzązkiej kurzawki, lub szelest usypiska miałkiego, chłonnego piasku.
Źrenice Jabota poczęły mętnieć i zachodzić szklistem bielmem, a wszystkie pory ciała wypełniać się wstrząsająco obcym, aż do boleści odrażającym pierwiastkiem.
Myśli, obrazy, pojęcia — cała