Ta strona została uwierzytelniona.
288
GUSTAW DANIŁOWSKI
Trzeba się tylko przebrać — myśli. Wchodzi do pokoju, siada na chwilę odpocząć, wyjmuje z za gorsu pomiętą kartkę, czyta ją po raz setny, uśmiecha się i całuje. Wkrótce potem w czarnej, dość długiej szubie, w bronzowej w grochy woalce, dobranej do koloru kapelusza, i nicianych rękawiczkach wybiega na ulicę.
Słońce już dobrze zaszło, a w mieście niemal tak jasno, jak w dzień. Ze wszystkich wystaw sklepowych przez ogromne witryny wylewają się potoki światła na ulice pokryte śniegiem, co jest tak zjeżdżony i stratowany, że wygląda, jak popiół. Ruch przytem wszędzie niezwykły: na chodniku tłumy ludzi najrozmaitszego rodzaju, płci, wieku i gatunku, pę-