Ta strona została uwierzytelniona.
318
GUSTAW DANIŁOWSKI
na przodzie kuferek; to nie Michaś: on ma kosz, a może... — myśli szybko wdowa.
— Rzeczywiście nie on, jakieś dwie panie.
Odrazu kilkoro! Pani Halina przebiega po nich szybko oczyma... jego niema! Znowu sanki — koszyk na koźle — podobny...
Pani Halinie serce wali jak młotem... Nie! jakichś dwóch panów.
Dłuższa przerwa.
Znowu sanki; w nich rozparty jegomość w futrze z wesołą miną. Dalej barania czapka, pod nią znudzona twarz.
Znowu jeszcze dłuższa przerwa.
— Matko Najświętsza! — modli się gorączkowo pani Halina — czyżby?... — Nie! Jadą jeszcze.