rozglądała się po sali, jakby chciała powiedzieć:
— Wasze trójkąty są oparte na oszustwie, mój, pozbawiony kłamstwa, na prawdziwem uczuciu!
Brunon, który sobie nie zdawał dokładnie sprawy z przyczyn tego zaciekawienia, promieniał z radości, że jego pani czyni tak silne wrażenie, i starał się podnosić jej urodę przez odpowiednie stroje, które nieraz sam dobierał, wykazując pod tym względem dużo gustu.
Obecnie Lili ubrała się własnym pomysłem w zupełnie gładką, trochę wyciętą, z jedwabnego fularu czarną sukienkę, w której wyglądała dziwnie młodo i dziewczęco. Gdy sprezentowała się Brunonowi, oniemiał z zachwytu, chwycił ją pod łokcie, postawił na stole, odstąpił kilka kroków i rzekł:
— Ubranaś, jak noc, a wyglądasz, jak poranek! Czekaj, rosy brak ci, mój kwiecie!
Pobiegł do biurka.
— Masz, udało mi się to kupić!
Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.