czyć odzywającą się jej chorobę serca, i z powodu tego jakby trwoga.
Brunonowi nie przyznawała się do drobnych zakłóceń, których doznawała coraz częściej. Przychodziło jej to tem łatwiej, że Brunon większą część dnia spędzał w biurze, poza domem, zalatywał dopiero pod wieczór, a czasem, zasiedziawszy się, na noc dopiero wracał.
Kiedyś jednak wszystko się wydało.
Lili w nocy zrobiło się tak duszno i straszno, że zbudziła Brunona.
Telefonem ściągnięci lekarze zarządzili uspokajające środki, zalecili absolutny spokój, a po konsylium orzekli, że jest to nieuleczalna wada serca, z którą jednak w pomyślnych warunkach długo żyć można, choć i nagła katastrofa nie jest wyłączona. Był to dla Brunona prawdziwy cios, zwłaszcza w chwili, gdy był zapracowany po uszy i musiał wyładowywać całą swą czynną energię.
Chcąc jak najwięcej być przy Lili, brał robotę do domu.
Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/115
Ta strona została uwierzytelniona.