Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy musiał siedzieć w biurze, telefonował do niej, zapytując o zdrowie.
— Bardzo dobrze — odpowiadała mu i, już jak dziecko, przesyłała pozdrowienia.
I rzeczywiście ataki ustały, a troskliwość Brunona ujmowała ją tak silnie, że chęć powrotu do Stefana, do którego zaczęła się rwać jej dusza, przygasła.
Harmonii ich pożycia nic nie mąciło, prócz chyba listów Stefana.
Ilekroć Brunon wręczał jej dobrze wypchaną kopertę, mówił niechętnie:
— Jest znowu cały rękopis. Nie rozumiem zupełnie, jak można tyle napisać; „zdrów jestem, powodzi mi się tak a tak; robię to i to“, no, maximum cztery stronice, ale cały tomik, broszurka — to mi się we łbie nie mieści!
— Bardzo proszę! — oponowała nieco dotknięta Lili — on o sobie nigdy nic nie mówi — i szła odczytywać te pełne poezyi kartki, które czyniły na niej wrażenie jakby głosu z innego świata.
Były tam i serdeczne zwierzenia,