minęły wieki. Zasnutemi oczyma rozglądała się po pokoju, jakby zdziwiona, że przez tyle czasu nie zaszła w nim żadna zmiana, że wszystko stoi na miejscu i w tym samym porządku leżą powyciągane na fotelu rzeczy.
Zabrała się znowu do pakowania, wybierając stroje, które lubił. Pot jej wystąpił na skronie.
— Muszę odpocząć — położyła się znowu i jak przez sen myślała, że trzeba posłać telegram, ale gdy wszystko będzie gotowe, najlepiej z drogi, by nie denerwował się oczekiwaniem.
Mąciło się jej w głowie.
— On dobry, zrozumie, kochany, dlaczego nie można być razem. Przecież obaj dobrzy — ściągnęła skronie i znów naszedł ją jakby zasen.
— Wieczór — szepnęła, ocknąwszy się i widząc w oknach różowe promienie zachodu — jeżeli dziś nie zdążę, to znowu dzień minie.
Wyciągnęła walizkę i zaczęła układać wprawnie i szybko; chciała wreszcie
Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.