Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, Stef, nie można, absolutnie nie można. Może potem, ale nie teraz. Nie gniewaj się, ja to rozumiem, wszystko rozumiem...
Wiesz, że prowadzę zupełnie otwarte notatki; kiedyś je przeczytasz i będziesz wiedział wszystko... Tobie je zostawię, bo z tobą mi zawsze było łatwiej o tem rozmawiać; choć, wiesz, że w Brunonie zaczynam dostrzegać pewną nieznaną przedtem wnikliwość, ale z tobą za wyrządzone ci krzywdy pragnęłabym się rozgadać od serca... Proszę mi popatrzeć szczerze w oczy. Jesteście obrzydliwi zazdrośnicy, traktujecie nas, jak własność wieczystą, do tego stopnia, że ludzie, którzy nawet stracili wszelkie serce dla swych żon i upodobanie, strzegą ich cnoty, choć właściwie one już ich nic a nic nie obchodzą.
Nie jestem ani zbyt wstydliwa, ani pozbawiona temperamentu; raczej przeciwnie, jestem kobietą dość głębokich namiętności, tylko widzisz, Stef, ja wkładam w te sprawy bardzo dużo senty-