niech siądę do tej pierwszej kolacyi we troje. Prawda, jak nam dobrze, wesoło! O, musicie teraz zabiegać o moje względy: gdy Brunon mnie zburczy, uciekam się pod opiekę Stefana; gdy Stefan kaprysi, chowam się za plecy Brunona, a gdy obaj są, jak dziś, dobrzy, to... — objęła ich za szyję i pocałowała serdecznie.
Podczas kolacyi Lili stała się tak ujmującą, tak miłą, że Brunon odzyskał swój dawny humor, Stefan też się śmiał i czas im spłynął niezwykle przyjemnie.
— No, ale, Lili, czas... — rzekł Brunon, spoglądając na zegarek — i tak rozdokazywaliśmy się zanadto — czas spać. Czekaj, a krople! — Brunon odmierzył lekarstwo, Lili, krzywiąc się, wypiła i wstrząsnęła się, a potem rzekła:
— Ponieważ obaj jesteście zmęczeni, zostanie przy mnie ten, który wyciągnie węzełek, a potem na zmianę — związała chusteczkę.
Los wyciągnął Brunon.
— Stef, proszę spać. Mleko masz
Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.