gadasz. Kolegowaliście zresztą przecie i żyliście z sobą dobrze.
— Tak... ale, ja ci szczerze powiem, i ty to chyba rozumiesz, on mi kradnie...
— Co?
— Część twego serca!
— Brunonie, w sercu niema przegródek. Ty traktujesz serce nadto materyalnie, jak plan domu, i zdaje ci się, że jeśli ktoś zajmuje pokój w lokalu, to dla drugiego mniej pozostało!
Tak nie jest, przecież weź choćby rodziców, którzy są w stanie kochać kilkoro swych dzieci jednakowo i silnie, nie czyniąc żadnej różnicy. Tak samo ja was: cała różnica polega wcale nie w napięciu, ale tylko w rozmaitości wzruszeń, które budzicie we mnie. Ty pewne emocye, on inne i tak pełnią uczuć żyję z wami.
Dziś dopiero po raz pierwszy poczułam się do głębi, całkowicie szczęśliwą; nie psujcie mi tych słonecznych dni, być może, ostatnich...
Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.