Łzy jej popłynęły po twarzy.
— Lili, nie płacz — całował ją w oczy Brunon — będę się starał z całej duszy stłumić wszystkie niechęci, uprzedzenia. Może to jest możliwe!
— Możliwe — mówiła przez szloch Lili — tylko, że niezwykłe i dlatego wydaje wam się dziwaczne i trudne, całe góry przesądów, konwenansów stoją temu na przeszkodzie. To jest tak, jak z owym Turskim, o którym mi opowiadałeś: rzucił na drugi dzień po ślubie swoją piękną, inteligentną, pełną uroku żonę, bo się przekonał, że nie jest intacta, i ożenił się z podstarzałą, podwójną wdową...
A twój stosunek do pani Anny? Nie byłeś przecie zazdrosny o jej męża.
— Zapewne, ale przypuszczam, że w tym okresie czasu kochała mnie prawdopodobnie więcej, niż męża.
— Jak długo?
— Prawie kwartał...
— A potem jak uciął, co?
— Gorzej, bo wrogi stosunek.
Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.