— Taka to i była miłość! A moja jest trwała i chyba w moich ramionach czułeś, że jestem twoja cała i niepodzielna... Czegoż więcej żądasz? — dodała prawie z rozpaczą.
— Niczego, Lili... uspokój się, będzie wszystko, jak chcesz — począł ją zapewniać Brunon.
— No, pamiętaj — ściskała go mocno za rękę. — Pamiętaj, Brunonie, zobaczysz, jak wszystko będzie dobrze, jak będziemy żyli radośnie, pełni szczęścia... Połóż się i śpij spokojnie. Ja dziś będę spała dobrze, bez żadnej trwogi i lęku. Posłuchaj, jak mi serce równo bije. Światło na wszelki wypadek zostaw. No, a teraz dobranoc!
Wtuliła twarz w poduszkę, zacisnęła powieki i leżała nieruchomo, jakby się obawiała stracić tę równowagę ducha, której nie doświadczała oddawna.
Życie ich we troje zaczęło się składać dość pomyślnie.
Obcowała więcej ze Stefanem, gdyż
Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/150
Ta strona została uwierzytelniona.