Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

Brunon wiele czasu musiał poświęcić swym fachowym zajęciom.
W jej chorobliwym stanie nerwowa i trochę neurasteniczna natura poety dopasowała się łatwo do jej nastroju ducha, ale jednocześnie trochę ją męczyła, to też z uczuciem jakoby wytchnienia witała Brunona, który wnosił z sobą zdrową werwę, świeży oddech życia. Obiadowali zwykle razem i były to dla nich istotnie bardzo miłe chwile.
Gdy potoczyła się ożywiona rozmowa, gdy obaj mężczyźni zbliżali się w niej ku sobie, gdy jakieś głębsze, wypiastowane w marzeniach zdanie Stefana wywoływało zaciekawienie Brunona, a z kolei jego logiczny, treściwy i dosadny sposób wyrażania się zastanawiał Stefana, Lili, rozpromieniona, rozmiłowanym wzrokiem patrzyła na nich, niby matka, dumna ze zdolności swych dzieci. Zdała się szczycić nimi.
I gdy który z nich czemś zaimponował drugiemu, wybuchała wesołym śmiechem i nieraz klaskała w ręce z radości.