wieni zdolności czynu, niepodobna bowiem żyć z poczuciem śmierci.
— O tak! toby było straszne, okrutne! — Lili podniosła się na posłaniu z bladością na twarzy. — Gdy czasem pomyślę, że tak być może, to mnie chwyta taki lęk, że wszystko się kuli we mnie, i dlatego muszę mieć któregoś z was przy sobie, by go chwycić za rękę, bym mogła poczuć struchlałą duszą, że nie zginę samotna...
Brała go za rękę i poznawała, o ile jest delikatniejsza i bardziej nerwowa, niż muskularna, silna dłoń Brunona. Dopóki Stefan nie zdradzał senności, Lili z jakąś gorączkowością starała się podsycać rozmowę, bo, skoro następowały pauzy milczenia, dostrzegała w oczach poety omdlałe spojrzenie budzącej się miłosnej tęsknoty, ledwie dostrzegalne drganie warg, na widok czego jej usta mimowoli składały się do pocałunku a głos łamał się i grzązł w rozdętej szyi. Przymykała oczy, by go nie widzieć, ale czuła jego wzrok ślizgający
Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/154
Ta strona została uwierzytelniona.