Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/157

Ta strona została uwierzytelniona.

nie będzie żałował drugiemu dowodów mej miłości i powie sobie bez gniewu i złości: — „Dziś jego dzień szczęścia, a jutro będzie mój!...“ Nadejdzie taka chwila, że będę mogła wam obu miłośnie spojrzeć w oczy, obu uśmiechać się zalotnie i każdego, jakoby zdradzonego, pocałunkami przeprosić i wynagrodzić spotęgowaną pieszczotą, że nie będę doświadczała, ani słuchała żadnych wyrzutów, nie będę widziała żadnych, rozdzierających mi duszę scen, że będziecie mnie kochali bez zastrzeżeń i obwarowań tak, jak ja was kocham, i że będę mogła stokroć szczodrzej obdarować miłością, bo stanę się, jak rozkwitły, w pełni słońca kwiat, a wierz mi, Stefanie, że w szczęściu rosną siły.
— Lili — wyjąkał Stefan — ale nim to słońce wzejdzie, rosa oczy wyje.
Lili umilkła i po chwili wymówiła smutna:
— Bo pomóżcie mi dźwignąć to słońce, sama nie uradzę, zwłaszcza, żem słaba. Załatwcie ten spór między sobą.