Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

jak rozmawia kochające się rodzeństwo. Przesiedzieli do późna.
— Jak dobrze — powtarzała co moment Lili i, pomimo nalegań Brunona na spoczynek, nie chciała ich puścić. Wreszcie rzekła:
— No, to idźcie obaj. Dziś mogę śmiało zostać sama. Będą mi się śniły smutne oczy i siwe oczy, ciemne i jasne kędziory. Dobranoc! — podała obu ręce i pożegnała uroczystem, wdzięcznem spojrzeniem.
Brunon odprowadził Stefana do pokoju. Poczęstował go cygarem i po raz pierwszy posiedział u niego dłużej.
— Doprawdy — mówił — zdaje mi się, że tak jest lepiej, a dalej niech będzie, jak ma być. Wiesz, że czuję, iż powoli sytuacya nasza staje się mniej drażliwą i dotkliwą. To jest takie urocze biedactwo, że człowiekby sobie dał żyły wypruć, by ją ocalić.
— Daj, stary, psia krew, pyska! Doprawdy widzę, że z wiekiem staję się