Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

sentymentalnym i, jeżeli tak dalej pójdzie, gotów-em zacząć wiersze pisać!
Pocałowali się, a poruszony do głębi Stefan rzekł:
— Wiesz, Brunonie, że gdyś mi ją zabrał, napadały mnie momenty wściekłej, zawziętej nienawiści, ale teraz widzę, że nie myśmy ją sobie odbierali, ale ona nas wzięła w jasyr i trzyma pod pantoflem.
— Pantofelkiem raczej — poprawił Brunon — a teraz pod swą bosą nóżką. Nie wiem, jak tobie, ale mnie z tem dobrze... Śpijmy, skorośmy zwolnieni ze służby.
Nazajutrz Lili czuła się silnie wyczerpaną. Ożywiła się dopiero, gdy jej Stefan powtórzył swą rozmowę z Brunonem.
— Widzisz — mówiła — jaka to szczera, prawa dusza! Powinieneś go cenić i ufać, zwłaszcza w życiowych sprawach, oddać ci on może nieocenione usługi, jako więcej doświadczony, starszy brat.