Byłabym bardzo szczęśliwa, gdybym się w ten sposób mogła przysłużyć twojej twórczości. Tylko, proszę cię, przeczytaj to dopiero po latach, kiedy się stanę dla ciebie już tylko wątłem wspomnieniem...
— Lili! co za myśli! To się nie stanie nigdy! — żywo zaprotestował poeta.
— Nie mów tak, Stef. Gdybym odeszła tam na drugą stronę, wiem, że będziecie mnie żałowali, ale czas zrobi swoje: zrazu stanę się wzruszającem widmem, potem, jak to mówią, zbłękitnieję... odsunę się w siną dal, a gdy będziesz już sobie mógł pomyśleć z ledwie dosłyszalnem westchnieniem: „niema Lili“ — otworzysz ten zeszycik i poprzeczytujesz jakby cudze te moje bazgroty!
— Lili, nigdy niewiadomo kto z brzegu.
— Zapewne, ale według wszelkiego prawdopodobieństwa z nas trojga: ja — mówiła smutno. — Czasem czuję się tak słabą i tak się we mnie życie ledwo kołacze, że boję się poruszyć, by nie uleciało.
Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.