Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.

A potem poczuł słodkie, pieszczotliwe na szyi objęcia.
Gdy oprzytomniał, ujrzał jej twarz upojną, ale przeraźliwie bladą, z zastygłemi łzami wstydu w powiekach, podobną do tej, jaką była, gdy ją uznał po raz pierwszy.
Rozrzewniony, począł całować jej policzki, oczy i czoło, powtarzając jej imię.
— Puść mnie, Stef! — posłyszał dziwnie bolesny jej głos.
Usunął się urażony, potem znów się zbliżył, by powiedzieć jej dobranoc. Spostrzegł, że ma cierpiące, spieczone wargi, jakby zaszłe szklistą powłoką, męczeńskie oczy i wyraz twarzy zastygły i jakby martwy.
— Dobranoc — wymówiła ściągniętemi ustami, obróciła się i wtuliła twarz w poduszki.
Świda westchnął, udał się do swego pokoju i czuł się trochę nieswojo. W półśnie dopiero wróciła i rozpłynęła się w nim słaba, ale pieszczotliwa fala