Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.

trochę oschle Brunon — co się stało, nie wróci.
— Tak, nie wróci... — ze szczególnym akcentem powtórzyła Lili, patrząc w twarz Stefana.
Stefan przybladł zlekka, a gdy Brunon wyszedł, po długiej pauzie ośmielił się zapytać:
— Jak mam rozumieć to „nie wróci“?
— Nie wiem sama. Bezwiednie na usta nawinęło mi się to słowo, może słuszne. Nie mówmy o tem lepiej. Czuję, że nie jesteśmy zupełnie w porządku, a to, co mi powiedział Brunon — zaczęła mówić gorączkowo — wprost mnie przeraża...
— Okazuje się, że jemu, który sypia, jak kamień, i nie doświadcza nigdy koszmarów, dziś się śniło, że jakieś drobne ręce ściskały mu gardło... drobne, więc może moje, lub twoje...
— Lili, cóż z tego?
— Nie mów tak, ja jestem tem wstrząśnięta do głębi. Gdyby tak było