Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.

w istocie, że to nasze dłonie, byłoby to straszne!... Tak, Stef, krzywo poszło mi życie i naprostować już się nie da...
— Czy można zwykły zbieg okoliczności brać na seryo? — próbował perswadować Stefan.
— Mój drogi, wszystko jest właściwie zbiegiem okoliczności, jakąś posupłaną siecią, która nas zagarnia, plątaniną, w której się trudno rozeznać. Mnie się zdawało wszystko tak proste, dające się tak łatwo rozwiązać, a jednak — pomyśl sam — czy ja mu o tem, co zaszło — płomień przeleciał jej po twarzy — powiedzieć mogę? ośmielę się? jemu, który z takiem zaufaniem zostawił nas sam na sam?
Stefan milczał. Czuł się dość posępnie i dopiero rozchmurzył się na myśl o dymisyi, sądząc, że czas wszystko naprawi. Postanowił skorzystać z wolnego czasu, by zwiedzić miasto, i tegoż wieczoru wybrał się do teatru.
Brunon czuwał przy Lili, której otwarły się jakby za długo zamknięte upu-