Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

Lili zaczęła napastować dziwna trwoga, tak, że ciągle Brunon, lub Stefan musieli być obecni.
Nie otwierając oczu, czepiała się ich rąk, poznając na ślepo ich dłonie.
Gdy trzymali ją obaj za ręce, uspokajała się i zapadała jakby w letargiczny sen.
Chwilami budziła się blada, jakby czemś przerażona, szeptała błagalnie:
— Trzymajcie mnie, bym nie umarła!
A potem nachodziły ją wspomnienia z dawnych, dziecinnych lat: wzywała imienia matki, przyczem twarz jej przybierała wyraz tak słodki, dziewczęcy, że nie mogli powstrzymać się od łez. W tych wspólnie przeżywanych uczuciach trwogi i bólu zadzierzgnął się między nimi ścisły, serdeczny węzeł, o którym marzyła Lili.
Szczególnie ciężkie były dla nich chwile, gdy rozwartemi szeroko źrenicami wpatrywała się tak silnie w ich twarze, jak gdyby je chciała utrwalić w oczach na wieki, wyuczyć się na pa-