Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie żyje.
Stefan padł przy jej łożu na kolana i począł szlochać. Brunon siedział długo, jak zdrętwiały, patrząc na jej cudne zwłoki, tak piękne jeszcze, tak blizkie sercu, a tak straszne w swej absolutnej obojętności...
Wreszcie podniósł się, włożył palto i wyszedł zająć się sprawą pogrzebu, który wypadł wspaniale. W powodzi świateł i kwiatów na katafalku marmurowo biała nie wyglądała na umarłą, lecz tylko na zastygłą, a subtelna jej twarz przybrała wyraz trochę ostry i niepowszednio poważny.
Konduktowi towarzyszyło wiele osób życzliwych i ciekawych, których intrygowała zwłaszcza osoba dość już głośnego poety.
Gdy usypano mogiłę, Brunon i Stefan wsiedli do jednej karety i dojechali do domu, nie zamieniwszy z sobą ani słowa.
W chwili wyjazdu poety, przy pożegnaniu, drgnęły ich serca cieplejszem